10 dni medytacji w bólu. Kurs Vipassany – część 1

10 dni medytacji w bólu. Kurs Vipassany – część 1
11 dni na odludziu, 10 dni bez telefonu, 9 dni milczenia, około 90 godzin spędzonych na medytacji. Zdecydowałam się na kurs Vipassany, bo to doskonały sposób, by lepiej poznać swoje wnętrze. O Vipassanie dowiedziałam się zaledwie 3 miesiące temu, ale od razu spodobała mi się ta idea. Podobno kurs Vipassany jest jednym z miejsc, które odmieniają życie. Właśnie przez to miałam wysokie wymagania, którym trudno było sprostać.
 
 

Czym jest Vipassana?

Vipassana to tradycyjna technika medytacyjna, która została stworzona przez Buddhę 2500 lat temu w Indiach. Z kolei kurs Vipassany jest opracowany przez hinduskiego mistrza Goenkę. Ośrodki Goenki rozprzestrzeniły się prawie na cały świat. Możecie odnaleźć je na tej stronie. Kursy są darmowe, choć pod koniec warto wesprzeć ośrodek darowizną, do której jesteście zachęcani.
 
W Vipassanie chodzi o to, by obserwować doznania w swoim ciele i akceptować wszystkie bez wyjątku. Nauczyciele podkreślają, że nie powinniśmy się bawić w grę w doznania, pragnąc konkretnych doznań a unikając innych. Nie jesteśmy w stanie wybrać doznań, które chcemy odczuwać. Podstawą jest obserwowanie obiektywnie tych doznań, które się pojawiają w ciele.
 
Celem Vipassany jest zaznanie wewnętrznego spokoju umysłu, harmonii oraz prawdziwego szczęścia. Chodzi o całkowite uwolnienie się od cierpienia. Vipassana nie jest powiązana z żadną religią, sektą ani dogmatem. To ścieżka uniwersalna, z której mogą skorzystać wszyscy.
 
 

Dzień 0

Wybrałam Dhamma Sacca, czyli piękny ośrodek w centralnej Hiszpanii, otoczony górami i mnóstwem natury. Na kurs pojechałam z trzema portugalczykami. Zgraliśmy się wcześniej przez internet i wszyscy jechaliśmy do Dhamma Sacca, by medytować.
Dhamma Saca
Dojeżdżamy po południu, wypełniam kilka dokumentów, oddaję telefon oraz portfel a później rozpakowuję się w pokoju. Zazwyczaj w pokojach jest 6 osób, ale ze względu na ograniczenia covidowe mam tylko jedną współlokatorkę. Ana ma 51 lat i opowieda mi jak 10 lat temu rzuciła pracę i życie w dużym mieście, by zamieszkać blisko natury. Myślałam, że to rozwiązanie, ale nie ma rozwiązania. Od razu ją polubiłam, bo przypominała mi taką moją „hiszpańską mamę”. Na sam koniec kursu powiedziała mi, że ona czuła podobnie, bo ma syna w moim wieku.
 
 
Rozpakowuję rzeczy, jem wegetariańską kolację a potem rozmawiam trochę z innymi kobietami. Wiele z nich przyjechało na kurs Vipassany po raz drugi, trzeci a nawet czwarty, co mnie bardzo dziwi. Najwyraźniej ta technika rzeczywiście działa. Ich powody były różne, ale zazwyczaj było to Poszukuję siebie, poszukuję czegoś więcej.
 
 
Podczas wspólnego zebrania informują nas o zasadach panujących w ośrodku. Przez następne 9 dni ma panować noble silence, więc nie możemy odbywać rozmów między sobą, ale też patrzeć sobie w oczy i uśmiechać się do siebie. Możemy odzywać się tylko do nauczycieli, pracowników i kucharek.
 
Wtedy rozpoczyna się też segregacja płci. Nie można palić, pić alkoholu, zażywać narkotyków, kraść, kłamać (co raczej jest mało prawdopodobne) i uprawiać seksu. Te wszystkie zasady mogą wydawać się dość ekstremalne, ale po kilku dniach rozumiem ich sens. Ani przez chwilę nie przechodzi mi do głowy, że trafiłam w szpony jakiejś sekty. Wszyscy są mili, pomocni i uśmiechnięci.
 
 

1 dzień

Gong wybija o 4 rano. O 4:30 rozpoczyna się pierwsza medytacja. Wszystkie medytacje są puszczane z taśm, na których mistrz Goenka daje wskazówki. Wydaje mi się zabawny, bo ma specyficzny styl mówienia i typowy hinduski akcent. Mam ochotę parsknąć śmiechem, gdy słyszę go pierwszy raz, ale się powstrzymuję.
 
 
To dopiero pierwsza medytacja a ten Goenka już mnie okropnie denerwuje. Każda praktyka rozpoczyna i kończy się krótkim śpiewem. Ale pod koniec porannej medytacji, tej o 4:30, Goenka śpiewa przez jakieś pół godziny. Problem jest taki, że facet kompletnie nie umie śpiewać! Ma okropny głos. Po co oni to puszczają? Wyłączcie już to i dajcie mi medytować! Nie mogę się skupić przez jego jęki.
 
 
Pierwsze dni są najtrudniejsze. Zaczynam odczuwać ból fizyczny. Plecy kłują we wszystkich miejscach od siedzenia w wyprostowanej pozycji. Dochodzi do tego jeszcze ból szyi i ramion.
 
 
Przez uczucie bólu nie mogę się skupić na oddechu, co jest naszym zadaniem na ten dzień. Mamy powracać do oddechu za każdym razem, gdy się zdekoncentrujemy. Po pierwszej grupowej medytacji wracam do pokoju, gdzie mamy dalej praktykować. Minęło zaledwie kilka godzin medytacji, a ja już się zmęczyłam tym wszystkim. Zamiast medytować, wślizgam się pod kołdrę i budzę się dopiero na lunch.
 
 
Jakoś udaje mi się przetrwać pierwszy dzień. Każdego wieczora odbywają się wykłady Goenki odnośnie techniki, ścieżki Dhamma czy życia Buddhy. Wykłady są jednymi z najlepszych momentów w ciągu kursu i nie mogę się ich doczekać. Słucham ich w sali śniadaniowej razem z kilkoma innymi dziewczynami zza granicy. Każda słucha w swoim ojczystym języku na odtwarzaczu mp3. Matko, mp3 nie miałam w ręku od jakiś 12 lat. Że też to ustrojstwo jeszcze istnieje.
 

2 dzień

Do pakietu różnych bóli dochodzi jeszcze ból głowy. Oczywiście Goenka wspomina, że ból jest normalny, bo ciało i umysł nie są przystosowane do takich warunków, więc trzeba po prostu czekać aż przeminie.
 
 
Przez cały dzień mamy poczuć dotyk oddechu, cokolwiek to znaczy. Szczerze mówiąc, nie wiem czy mi się to udaje, choć bardzo się staram. Zmieniam pozycje co chwile. Obserwuję też inne dziewczyny i podłapuję od nich dużo, aż w końcu znajduję idealną pozycję dla siebie, w której siedzę już do końca kursu.
 
 
Mamy tylko 2 posiłki dziennie, oferowane w formie bufetu oraz owoce o 17. Śniadanie codziennie jest takie samo, za to obiady stają się jednym z fajniejszych momentów w ciągu dnia, bo codziennie jest coś innego, a kucharki robią niesamowitą robotę. Posiłki są pyszne każdego dnia, dania są w większości wegańskie. 
 
 
Przez pierwsze dwa dni trudno było mi zauważyć moment najedzenia. Tego dnia jem obfity obiad, bo przez następne 6 godzin mam już nic nie jeść. Więc w końcu trzeba zjeść dużo. Medytacja jest niemożliwa, kiedy jestem przejedzona. Serio. Później nauczyłam się już, że lepiej jest zjeść mniej i po kilku godzinach poczuć głód, niż się przejeść.
 
 
Nauczyciele proszą do siebie starych studentów, którzy już odbyli kurs i wsłuchuję się w jedną z rozmów. Nauczyciel pyta mężczyzny, czy potrafi skupić swoją uwagę na oddechu przez conajmniej minutę, a ten mówi: Tak, tak oczywiście. Wow, moje ciało cierpi z bólu, a koncentracja jest na zerowym poziomie. Podziwiam go za, że potrafi się skupić choćby przez minutę. 25 godzin (medytacji) później też potrafię to zrobić.
 
 

3 dzień

Tego dnia ból pleców trochę łagodnieje, a głowy kompletnie ustaje, ale ich miejsce zajmuje inny rodzaj bólu, chyba nawet jeszcze gorszy. Od siedzenia po 8-10 godzin dziennie, dopada mnie okropny ból tyłka. I po co mi był potrzebny cały ten kurs Vipassany? Z drugiej strony po głowie zaczynają krążyć abstrakcyjne myśli o porzuceniu świeckiego życia i wyjechania do Nepalu, by zostać mniszką. Na szczęście się w porę ogarniam.
 
 
Celem dnia jest skupić się na doznaniach, które czujemy w okolicach nosa: wewnątrz, na zewnątrz, na dziurkach oraz zaraz pod nimi. Koncentruję się na nosie dostatecznie długo i rzeczywiście odczuwam jego ciężkość, zimo w środku, czasami lekkie kłucie lub subtelne drgania. Tego dnia uczymy się, że to wszystko to doznania, które niekiedy są przyjemne a innym razem nie.
 
 
Debo confesar que cuando él me besa… Podczas wieczornej medytacji po głowie zaczyna chodzić mi tekst jednej z moich ulubionych hiszpańskich piosenek. Jak na ironię losu, nazywa się Con los ojos cerrados (Z zamkniętymi oczami).
 
W mojej głowie odbywają się dzikie densy, choć ciało nie zdradza żadnych oznak toczącej się wewnątrz imprezy. Siedzę jak skała, próbując powrócić do doznań. Orientuję się, że to będzie mój najdłuższy okres w życiu bez słuchania muzyki. Mam posłuchać Con los ojos cerrados dopiero za 8 dni.
 

 

4 dzień

Czwartego dnia rozpoczynamy w końcu prawdziwą praktykę Vipassany. Pierwsze dni miały nas do niej przygotować i rzeczywiście są nieodzowne, by się w nią wdrożyć. Przez część dnia skupiamy się na małym trójkącie pomiędzy obszarem pod dziurkami nosa a górną wargą. To ma uwrażliwić nas na doznania oraz wyostrzyć nasz umysł.
 
 
Po południu Goenka informuje nas, że rozpoczynamy praktykę i mamy siedzieć przez następne 2h bez ruchu. Mistrz przemawiając kojącym głosem, nie spieszy się absolutnie nigdzie i z wielką ostrożnością przemierza przez całe ciało. Mamy skanować nawet najmniejsze fragmenty ciała. 
 
 
Jesteśmy przy plecach, a ja odczuwam naiwną nadzieję, że zrobimy tylko górną części ciała. Przy brzuchu mój umysł krzyczy „Stój, mam już dosyć.” Wszystko mnie boli, a w kolano ktoś walnął młotkiem z 10 razy. Chcę stąd wyjść. Goenka ze spokojem przechodzi do dolnej części ciała. Słyszę jak niektórzy zmieniają pozycję, więc też prostuję nogę. Po 2h widzę ulgę na wielu twarzach.
 
 
Każdy z kim rozmawiałam powiedział, że to była zabójcza część kursu. To jedyny moment, kiedy mam ochotę stamtąd uciec i już szykuję w głowie słowa rezygnacji. To niesamowite, że Goenka – człowiek, który umarł 9 lat temu potrafi sprawić, by grupa 90 osób siedziała przez 2h w medytacji bez ruchu.
 
 
Później robimy takie posiedzenia godzinne bez ruchu aż 3 razy dziennie. Facet rzucił nas na głęboką wodę, od razu każąc nam siedzieć dwie godziny, więc godzina wydaje się być banałem. Wieczorem, mimo trudności, mam ochotę na więcej i nie mogę doczekać się kolejnego dnia.
 
 

5 dzień

Od rana Ana łamie podstawową zasadę milczenia i zagaduje do mnie. Wyjaśnia, że nie wie czy da radę wytrzymać, bo boli ją cała prawa noga z powodu problemów z nerwami. Budzi się we mnie współczucie. Ja się przejmuję moim kolanem, a tymczasem tę kobietę boli cała noga. Nie wyobrażam sobie przez co musi przechodzić. Później wielokrotnie łamiemy zasadę milczenia, szczerze się do siebie uśmiechając.
 
 
Ból fizyczny całego ciała powoli zaczyna słabnąć, co mnie bardzo cieszy, choć wciąż boli mnie kolano. Później odkrywam, że podczas medytacji do bólu fizycznego dochodzi jeszcze ból mentalny, przez co skupiam się bardziej na cierpieniu.
 
 
Piąty dzień jest przełomowy. Wieczorem naturalnie wchodzę w stan flow i doświadczam czegoś cudownego. Uczucie jest tak niesamowite, że mam ochotę doświadczyć go ponownie i ponownie, co jest ogromnym błędem.
 
 
Podczas około 3 minut wchodzę w głęboki stan, w którym nie czuję już nic. Żadnego bólu, żadnych wibracji, żadnych doznań. Dosłownie nie czuję ciała. Widzę jak mój umysł wznosi się na wyżyny i patrzę na swoje ciało z boku. Tak jakby ciało i umysł się odłączyły. Przestały być jednością. Nie mam ciała. Jest tylko świadomość.
 
 
Najlepszy w tym doświadczeniu jest fakt, że mój umysł był zdolny do tego, by sam dojść do stanu, w którym straciłam swoje „Ja”, swoje ego. Równie dobrze mogłabym wziąć substancję psychodeliczną i znacznie łatwiej wprowadzić się w taki stan, ale to, że moja głowa ciężko pracowała, by doznać mistycznego przeżycia, daje mi mnóstwo satysfakcji.
 
 
Tutaj przeczytacie dalszą część wpisu.
 
***
 
Wybralibyście się na kurs Vipassany czy to zbyt ekstremalne? Dajcie znać w komentarzu! 
 
 

2 komentarzy

Wow, nie mogę się doczekać aż sama wybiorę się na ten kurs! Dobra robota, zawsze chciałam odczuć ten stan z piątego dnia XD

Z tym, że chodzi właśnie o to, by nie chcieć wejść w stan z piątego dnia. Kiedy już w nim jesteś, to chcesz by powrócił. A czym bardziej tego pragniesz, tym mniejsza szansa, że znów go odczujesz.

Leave a Reply