9 dni autostopem dookoła Islandii. Przejechaliśmy 1480 kilometrów. Zobaczyliśmy kolorowe góry, lodowce, wodospady i wulkany. Podziwialiśmy foki, maskonury, renifery i wieloryby. Gdzie pojechaliśmy i jak wyglądała nasza podróż?
Spis treści:
W skrócie:
Dni: 9
Liczba przebytych km: 1480
Liczba zatrzymanych kierowców: 20 (w tym 10 tylko jednego dnia)
Kiedy: lipiec 2023
Oczekiwania przed podróżą
Oto co napisałam przed podróżą: „Wiem, że będzie trwała 9 dni, najpierw pojadę w góry Laugavegur, a później na wschodnie wybrzeże do mojej siostry, zatrzymując się na Diamond Beach. Taki jest plan, a resztę dopiszę w trakcie podróży.” I to by było na tyle. Byłam otwarta na spontaniczne wydarzenia.
Czy spełniłam swoje oczekiwania? Nie przeszliśmy 3 dniowego szlaku Laugavegur i dlatego muszę koniecznie wrócić na Islandię. Wszystko inne udało nam się zrobić i sama nie wierzyłam, że mogę przejechać całą Islandię tylko autostopem. Oto co działo się dzień po dniu.
Dzień 1 – autostopem dookoła Islandii
Wychodzimy dość późno z domu. Po drodze idziemy jeszcze do wypożyczalni ubrań trekkingowych, ale w końcu kupuję spodnie trekkingowe w Ice Wear (najdroższe w moim życiu).
Kupujemy milion batoników proteinowych, orzechy i zupki chińskie. Później jemy pyszną pizzę wegańską na Hlemmur i wsiadamy w autobus, który dowozi nas na skraj miasta.
Helluvað to świetne miejsce na podróż autostopową, jeśli wyjeżdżasz z Reykjaviku w stronę Vik!
Jakiś Islandczyk nas zagaduje i opowiada, że przydarzyły mu się dziwne rzeczy na islandzkiej wyspie Vestmannaeyjar. Nie wierzy w zabobony, ale wspomina nam o demonie Hatmanie, który podobno zamieszkuje tamte rejony. Przypominam sobie, że tydzień wcześniej szukaliśmy elfów na Islandii. Wielu Islandczyków wierzy w te istoty, a jeden z nich stworzył nawet specjalną mapę elfów.
Wystawiamy palec i wow! Drugi samochód się zatrzymuje. Siwy pan w długich włosach i stylowym kapeluszu podwozi nas do Hveregerdi. Później zabiera nas kobieta, która opowiada nam historie z islandzkiego folkloru, o tym, jak powstał wulkan Katla. Bije od niej doskonała energia. Już w wieku 17 lat wyprowadziła się z Islandii, żeby zobaczyć inne kraje i nauczyć się języków. Widzę w niej siebie za kilkanaście lat.
Zatrzymuje się mini bus i obszczekują nas 2 zwariowane psiaki, choć kiedy wsiadamy, tulą się i liżą nas po twarzy. Później jedziemy z niemiecko-amerykańską parą. Kobieta nas przeprasza, że muszą zostawić nas podczas ulewy.
Idziemy mało ruchliwą ulicą jeszcze przez pół godziny w deszczu. Myślimy, że damy radę dłużej, ale przemokliśmy już do suchej nitki. Przeklinam to, że moje buty nie są wodoodporne. W końcu rozbijamy namiot przy drodze, bo nie wiemy, kiedy przestanie padać. Stawiamy go w deszczu i przez resztę wieczoru próbujemy schnąć.
Jeszcze nie zaczęliśmy dobrze naszej podróży, a już jesteśmy zdemotywowani.
Dzień 2 – Kolorowe góry Landmannalaugur
Budzimy się późno, nasze ubrania i buty wciąż są mokre. Pakujemy namiot i w drogę! Na szczęście nie pada. Po jakimś czasie zatrzymuje się francuska rodzina, która może zabrać tylko jedną osobę, bo nie mają miejsca. Odmawiamy, ale za to upewniają się, czy mamy wystarczająco dużo wody.
Później jedziemy z innymi francuzami. Zachwycam się tym, że są miłym i pomocnym narodem. Droga jest długa i bardzo wyboista. Docieramy do kempingu, płacimy i szukamy odpowiedniego miejsca pod namiot.
Brennisteinsalda
Pogoda wciąż jest ładna, więc o 14 idziemy na krótki trekking. To wspinaczka na górę Brennisteinsalda – jedną z popularniejszych gór w Landmannalaugur. Widoki są cudowne. To zdecydowanie jedno z piękniejszych miejsc na Islandii. Gdy schodzimy zaczyna lekko kropić, a my gubimy drogę i idziemy długo przez pole zastygłej lawy. Mamy nadzieję, że wąska ścieżka gdzieś nas doprowadzi. Śledzi nas 3 zbłąkanych Amerykanów.
Trekking trwa krótko, ale na kempingu szybko wskakujemy do śpiworów, bo jesteśmy zmęczeni, a mnie boli głowa. Próbujemy zasnąć.
Budzimy się o 1 w nocy. Wtedy widzę, co tak naprawdę jest pomiędzy zachodem i wschodem słońca podczas tych 2 godzin islandziej „nocy”. Jest jasno, a niebo maluje fioletowe odcienie.

Wskakujemy do gorącego źródła na kempingu. O dziwo o 2 nad ranem grzeje się z nami kilka osób. Obieg wody sprawia, że często trzęsiemy się w zimna, więc szybko wychodzimy i znów idziemy spać.
Dzień 3 – Bláhnjúkur
Od rana słońce miło dogrzewa. Pakujemy się i wyruszamy na trekking. Wspinamy się na Bláhnjúkur, co znaczy Niebieska Góra. Podobno nazwa pochodzi od niebiesko-czarnego koloru na brzegach, ale nic takiego nie dostrzegałam. Widzę tylko górę czarną jak smoła.
Widoki już podczas wspinaczki są niesamowite i zapierają dech w piersiach. Jestem wniebowzięta. Z góry jest doskonały widok 360 stopni. Jestem nim tak przejęta, że stwierdzam, że to jeden z piękniejszych górskich widoków jakie dane mi było zobaczyć, porównywalny z tym co widziałam w Tatrach i na Maderze. Zresztą słowa nie mogą oddać tego co zobaczyliśmy.
Kiedy wracamy, znów przechodzimy przez pola lawy, tym razem prawidłową ścieżką i wracamy na kemping. Jemy wege zupę z puszki na obiad i pakujemy swoje manatki.
Znów na stopa
Jedzie 6 samochodów pod rząd i dopiero ostatni staje. Oh, how lovely – wyrażam głośno zachwyt.
To 2 młode dziewczyny, które poznały się w Dani. Islandka świetnie prowadzi i doskonale radzi sobie na drodze off-roadowej. Przy okazji poznajemy dzięki niej nowe islandzkie kawałki. Sporo Islandczyków śpiewa o wiośnie, fiordach i krajobrazach. Są naprawdę dumni ze swojej natury! Japonka studiuje gender equality i jest wniebowzięta, że podróżuje po kraju, który jest na 1 miejscu równouprawnienia kobiet na świecie.
Wysadzają nas w miasteczku Hvolsvöllur, gdzie jemy kolację na stacji benzynowej. Jest jest późno i jesteśmy zmęczeni, więc ostatecznie decydujemy się spać na pobliskim kempingu. Oh, jak dobrze jest rozkładać namiot, kiedy nie pada i nie wieje.
Dzień 4 – rekordy i cuda
Budzimy się i w końcu jest ładna pogoda. Płacimy 4000 koron za kemping i zaczynamy łapać stopa o 9:30. Idziemy wzdłóż głównej drogi, ale kierowcy tylko wzruszają ramionami, bo nie mają się gdzie zatrzymać. W końcu staje islandzka para, która jedzie do Thórsmörk. Proponują, że mogą nas tam zabrać. Śmieję się, że gdybyśmy zatrzymywali się we wszystkich miejscach, do których jadą kierowcy, to podróż na wschód wyspy zajęłaby nam 2 tygodnie, a nie 2 dni.
Seljandsfoss
Wysiadamy przy Seljalandsfoss, które odwiedziliśmy już 3 miesiące wcześniej, podczas naszej podróży do Vik, którą opisałam tutaj. Widzę jednak, że tym razem można wejść za wodospad i obejść go dookoła. Wygląda super, ale tłum ludzi psuje nam odbiór natury po odwiedzeniu spokojnego Landmannalaugur.
Łapiemy stopa i po chwili jedziemy z hiszpanami, którzy robią 3 tygodniowego road tripa po Islandii i śpią w swoim wypożyczonym aucie, bo jest taniej. No i mają kartę campingową, o tą! Bije od nich super pozytywna energia. Podrzucają nas do kolejnego wodospadu, który też już wcześniej widzieliśmy – Skogafoss.
Później łapiemy stopa, ale nikt się nie zatrzymuje. Wyciągam więc moją tajną broń. Zaczynam machać do ludzi i zaraz zatrzymuje się samochód. To Niderlandka i Brytyjczyk z pozytywną energią, którzy podrzucają nas do Vik. Dziewczyna jest zachwycona tym, że jedziemy stopem przez Islandię.
Vik
W Vik przekąsamy coś, rozmawiamy o tym, jak brzydkie jest to miasto i wychodzimy na autostradę. Idziemy dobry kawałek i czekamy kilkanaście minut, ale nikt się nie zatrzymuje. Zaczynam mówić o planie B, gdybyśmy nie złapali nic przez następne 2h. Nawet machanie do kierowców nie pomaga.
W końcu Dario mówi: „Nie wierzysz dlatego nic się nie zatrzymuje. Masz dużo wątpliwości.” Przyznaję mu racje i mówię, że „od teraz jestem pełna nadziei. Wierzę, że następny samochód się zatrzyma, albo chociaż jeden z 5 następnych.”
No i uwaga, kolejny samochód się zatrzymał. To kolejne potwierdzenie, że prawo przyciągania działa. Albo to cud. Albo przypadek, ale one nie istnieją. To facet, który ma minibusa, całego dla nas. Podrzuca nas do Kirkjubæjarklaustur. Nie pytaj jak się to czyta, bo też nie wiem.
Potem jedziemy z Polką, która jest przewodniczką po lodowcach od 8 lat. Opowiada nam dużo o lodowcach, wulkanach, historii wyspy i islandzkich owcach. Podwozi nas pod największy lodowiec w Europie – Vatnajojull.
Lodowiec Fjallsárlón
Później trochę od niechcenia zabiera nas dwójka Greków. Czujemy od nich dziwny vibe. Podwożą nas tylko 30 km pod lodowiec, który zwala mnie z nóg. To naprawdę piękne miejsce.
Co prawda podczas naszej podróży do Vik widzieliśmy lodowiec, ale tylko z daleka w pochmurny dzień. Ten był oszałamiający. Z chęcią zrobilibyśmy wycieczkę łodzią po lodowcu, ale nie mamy wiele czasu. W końcu chcemy jeszcze dziś dotrzeć do mojej siostry.
Diamond Beach
Później łapiemy najkrótszego stopa tego dnia do Diamond Beach. Przy Diamentowej Plaży szczena znów mi opada. Wisienką na torcie jest to, że widzimy z bliska foki, które z zagubionym wzrokiem rozglądają się w wodzie. Znajdujemy dowody, że kiedy jest pusta plaża wychodzą wygrzać się na piasek. Diamond Beach jest idealnym miejscem na podziwianie topniejącego lodowca z tak bliska. To miejsce zasługuje na bycie w TOP 10 najlepszych miejsc na Islandii.
Później jedziemy z młodą Niemką, z którą rozmawiam przez całą godzinę podróży. Wtedy dzieje się kolejna niesamowita rzecz. Dziewczyna wspomina, że niedawno trafiła do restauracji gdzieś na prowincji na północy Islandii. Była zaskoczona, gdy zobaczyła tam bufet wegańskich zup, zrobionych z ekologicznych składników hodowanych w szklarniach. To zabawne, bo dosłownie tydzień temu również tam trafiliśmy przez przypadek. W dodatku obie zachwyciłyśmy się tą samą zupą grzybową.
Hofn
Jest już późno, trafiamy na stację benzynową w Hofn, gdzie kupujemy frytki i ruszamy w drogę. Jedna para zostawia nas na jakiejś wsi, gdzie jest tylko kemping. „Good luck” – słyszymy.
Jest już 21:30, a przed nami jeszcze 200 km drogi do domu mojej siostry. Dyskutujemy, czy powinnismy dalej jechać. „Okej, zjemy frytki i jak niczego nie złapiemy, to idziemy spać na kemping”. I wtedy zdarza się kolejny cud.
Zaczynamy jeść frytki, a ja uśmiecham się pod nosem, że jesteśmy na wiosce zabitej dechami i nikt tu nie jeździ. I nagle widzimy auto, a ja szepczę pod nosem destynację: „Egilsstaðir, Egilsstaðir, Egilsstaðir”.
Mały samochód zatrzymuje się z wielkim wahaniem. Mówią, że jadą w okolice Egilsstaðir, a ja nie mogę uwierzyć, że to pierwszy samochód, który się zatrzymał i w dodatku jedzie tam, gdzie my. Para Włochów wpycha nas na tylne siedzenie z plecakami i spędzamy tam kolejne 3h jazdy.
Po północy trafiamy do Egilsstaðir i mówimy „Okej to teraz pora sprawdzić czy można łapać stopa na Islandii w nocy”. Idziemy długo ulicą. Mija nas może 5 samochódów, ale nikt nam nie ufa na tyle, by się zatrzymać. Na szczęście odbiera nas moja siostra. Zachwycona wypada z auta, żeby nas objąć i jedziemy do jej domu.
Jaram się, że dziś pobiliśmy nasz autostopowy rekord. Przejechaliśmy 528 km w jeden dzień z 10 kierowcami.
Dzień 5
Kolejny dzień mija nam lajtowo i nie robimy zbyt dużo. Śpię do późna i cieszę się towarzystwem siostry. To jeden z tych leniwych dni w podróży, które też są potrzebne.
Dzień 6 – puffiny, Egilsstaðir i kanion Fjaðrárgljúfur
Puffin Rock
Bierzemy auto mojej siostry i jedziemy w super miejsce. W końcu docieramy do Skały Maskonurów. Można je tutaj zobaczyć tylko do sierpnia, więc to idealny czas. Są bardzo słodkie, ich kolorowe dzioby wyglądają na malowane. W ogóle nie boją się ludzi. Niektóre z nich przynoszą małe rybki w dziobach i chowają się w swoich gniazdach.
Po drodze zatrzymujemy się w Mieście Elfów. Podobno żyje tu nawet królowa Elfów. To co jednak podoba nam się najbardziej to wielka trampolina, na której mamy fun of our lifes.
Egilsstaðir
Później jemy przepyszną wegańską pizzę w Egilsstaðir w Askur Pizzeria i jedziemy do kanionu. Po drodze widzimy owce, które wchodzą na drogę, a niektóre nie zamierzają z niej zboczyć, kiedy przejeżdżamy.
Kanion Fjaðrárgljúfur
Kanion ma rzadko spotykane skały, które zasługują na uwagę. Moja siostra jest zachwycona, jednak po tym wszystkim co widziałam na Islandii, nie robi już na mnie tak dużego wrażenia (szczególnie, że widziałam równie godny uwagi kanion Kolugljúfur na zachodzie wyspy).
Dzień 8 – renifery, natura i Akureyri
Zapowiada się znakomita pogoda. Jest 18 stopni i w końcu możemy chodzić na krótki rękaw, a nawet w szortach.
Rezerwat reniferów
Moja siostra dostaje cynk, że niedaleko można zobaczyć uratowane renifery i nawet karmić je z ręki! Na miejscu zastajemy mini rezerwat, w którym mieszkają 2 renifery. Zachwycamy się ich pięknymi porożami i spokojem, jakim emanują. Dziewczyna, która tam pracuje, opowiada nam wiele o tych pięknych zwierzętach.
Hengifoss
Później odwiedzamy wodospad Hengifoss. To 3 najwyższy wodospad na Islandii. Widziałam już ich tyle, że Hengifoss nie robi na mnie aż takiego wrażenia, choć widoki, jakie roztaczają się z góry na dolinę są naprawdę piękne. Mijamy przepiękne jezioro Logurrin, nad którym chętnie zostałabym dłużej na kempingu.
Po obiedzie wyruszamy w dalszą drogę autostopem z Egilsstaðir. Kiedy wystawiamy palec przed radiowozem, policjanci się tylko uśmiechają. Zabiera nas filipinka i podwozi kilka kilometrów. Później stoimy przed mało ruchliwą drogą i czekamy na swoją kolej. Jedna para radośnie informuje, żebyśmy wskakiwali do auta. Ashley i Mark mówią, że specjalnie po nas zawrócili. Jesteśmy im ogromnie wdzięczni. Są w trakcie podróży poślubnej po Islandii.
Krafla
Jedziemy z nimi aż do wulkanu Krafla, który okazuje się być po prostu małym jeziorkiem otoczonym górami. Później wysadzają nas w pobliżu jeziora Myvatn. I wtedy zatrzymuje się nasza ulubiona para.
To weseli włosi, którzy jadą prosto do Akureyri. Właściwie to nie prosto, bo szukają restauracji pośrodku pustkowia. W końcu rezygnują z restauracji, żeby podwieźć nas do Akureyri, co jest przemiłe. Opowiadają, że przyjechali na wyspę, żeby podziwiać wieloryby, co mnie bardzo inspiruje i już się nakręcam, że jutro zrobimy to samo. Wysadzają nas w centrum miasta.
Akureyri
Jesteśmy zachwyceni zachodem słońca w Akureyri, które jest otoczone górami. Bierzemy elektryczne hulajnogi i jedziemy nimi na kemping. Po drodze widzimy mnóstwo koni, z którymi się witamy.
Kemping jest świetny, najlepszy na jakim dotychczas byliśmy, choć jest przepełniony ludźmi. Jest tam mini-golf, rowery wodne, a nawet mini park linowy dla dzieci. Oczywiście muszę przez niego przejść, żeby kultywować swoje Inner Child.
Dzień 9 – wieloryby
To już ostatni dzień naszej podróży, dlatego od rana szukamy przejażdżki konnej, żeby w pełni wykorzystać ten czas. Wszystko jest jednak zarezerwowane, więc wyruszamy na wycieczkę rejsem, żeby zobaczyć wieloryby.
Whale watching
Jedziemy hulajnogami do centrum Akureyri, a później na wielorybi rejs łodzią. Uwielbiam wiatr we włosach i ekscytuję się, żeby zobaczę wodne olbrzymy. Upływa jednak dużo czasu zanim docieramy na miejsce.
Łódź się zatrzymuje i wszyscy wzdychają z zachwytu, kiedy wieloryb wypuszcza fontannę wody prosto w górę, pokazuje grzbiet, a później wskakuje z powrotem do wody, zamaszyście wymachując ogonem. Robi tak 3-5 razy, zanim zanurkuje głęboko na kolejną godzinę.
Mimo, że widzimy tylko kilka wielorybów z daleka, i tak jesteśmy zachwyceni, bo obserwujemy je pierwszy raz w życiu.
Agencja, z której skorzystaliśmy, żeby oglądać wieloryby (można z Akureyri lub Reykjaviku) – Elding
Powrót do Reykjaviku
Ustawiamy się przy drodze numer 1, z której można autostopem dojechać do Reykjaviku. Czekamy pół godziny, zanim zatrzyma się kobieta z dzieciakami. Podwozi nas tylko kawałek, ale jest pewna, że stąd będziemy mieli szanse złapać kogoś, kto wyjeżdża z miasteczka Dalvik. Ma rację.
Czekamy kolejne pół godziny. Z rozgoryczeniem stwierdzamy, że na tej drodze nie ma żadnego pobocza, dlatego nikt się nie zatrzymuje. Prawie tracimy już nadzieję, kiedy staje mężczyzna, który jedzie prosto do Reykjaviku.
Bijemy rekord najdłuższej podróży stopem, bo jedziemy z nim 4,5 h. Ma islandzko-francuski akcent i jesteśmy bardzo zaciekawieni jego pracą – jest nauczycielem śpiewu. Po raz kolejny wierzę, że musieliśmy tyle czekać na drodze, bo czekaliśmy właśnie na niego.
***
Tak kończy się nasza podróż autostopem dookoła Islandii, choć to nie ostatnia wyprawa. Będą kolejne, równie wspaniałe.
Ten artykuł jest długi i jeśli dotrwałeś do tego momentu, to dziękuję. Opisałam tu jedną z najfajniejszych podróży mojego życia.
PS: jeśli zauważyłeś, że brakuje 7 dnia, to brawo za uważność!